Recenzja filmu „Blondynka”: Wykorzystywanie Marilyn Monroe ze względu na dawne czasy
W Blondynce Ana de Armas, prawda, jest w porządku, jeśli jest przytłoczona Marilyn Monroe, a Bobby Cannavale gra postać wzorowaną na Joe DiMaggio, jej drugim mężu. Biorąc pod uwagę wszystkie upokorzenia i okropności, jakie Marilyn Monroe znosiła w ciągu 36 lat – jej tragedie rodzinne, nieobecność ojca, nadużycia ze strony matki, pobyt w sierocińcu, pobyt w rodzinach zastępczych, okresy biedy, niegodne role filmowe, obelgi na temat jej inteligencji, zmagania choroba psychiczna, problemy z nadużywaniem substancji, napaść seksualna, niewolnicza uwaga nienasyconych fanów – to ulga, że nie musiała cierpieć z powodu wulgaryzmów „Blondynki”, najnowszej nekrofilskiej rozrywki, żeby ją wykorzystać. Hollywood zawsze jadło swoje, w tym swoich zmarłych. Biorąc pod uwagę, że branża zawsze uwielbiała robić filmy o własnej maszynerii, nic dziwnego, że lubi też robić filmy o swoich ofiarach i męczennikach. Trzy lata temu w filmie biograficznym „Judy” Renée Zellweger zagrała Judy Garland pod koniec j...